- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Ostatnie trzy dni naszej australijskiej przygody spędzamy w Melbourne. Zakwaterowanie w samym centrum miasta, mamy blisko do najważniejszych atrakcji miejskich, co jest ważne, biorąc pod uwagę, że Mamy spędzą tu tylko jeden dzień. Chcemy by było wygodnie i dogodnie 🙂
Melbourne to drugie co do wielkości miasto Australii. Prawie 5 milionów mieszkańców żyje w miejscu, które jest na czele listy najprzyjaźniejszych miast do życia. I choć obiektywnie miasto mnie jako turystki nie zachwyciło, to obiektywnie muszę przyznać, że mieszkańcy mają z czego korzystać. Strefa darmowych tramwajów wokół centrum, strefa darmowego wifi, mnóstwo zieleni i ogrodów, z których widać, że mieszkańcy skwapliwie korzystają, ścieżki dla rowerów, sporo miejsc, w których można odpocząć i wypić dobrą kawę. To wszystko sprawia, że po Melbourne spaceruje się dość łatwo i przyjemnie. Centrum miasta to jednak głównie szklane wieżowce, w których siedziby mają największe międzynarodowe firmy. Dla mnie więc to jak zawodowy masochizm, ale na Mamach zrobił wrażenie. Tak jak apartament na 19 piętrze, w którym się zadomowiliśmy na tych kilka dni.
Zwiedzanie zaczynamy od Flinders Station, która jest główną stacją kolejową miasta. Zlokalizowana w historycznym budynku jest też najchętniej fotografowanym przez turystów budynkiem użyteczności publicznej. Spacerujemy po Princess Bridge umiejscowionym tuż przy budynku kolei, skąd rozpościera się panorama na dzielnicę Southbank. Niedaleko stacji Flinders jest również przepiękna, anglikańska Katedra Św. Pawła, zbudowana w początkach XX wieku w stylu neogotyckim. Spacerując ulicą Flinders nie sposób minąć Hozier Lane, gdzie – ponoć – znajdują się najpiękniejsze murale Melbourne. Owszem, skrzydła anioła wybitnie do mnie pasują, to jednak każdy z widzianych przeze mnie murali w Łodzi bije na głowę te, z Hozier Lane. Łukasz i Mamy są podobnego zdania.
Kawę wypijamy w Duke of Wellington, najstarszym hotelu w Melbourne, który działa nieprzerwanie od 1853 roku. Do kawy jest słodkie-co-nieco więc już z uzupełnioną energią wchodzimy do Ogrodów Fitzroya. Tam odpoczywamy chwilę przy nieczynnym niestety konserwatorium roślin, a następnie zwiedzamy dom rodziców James Cooka, który jest najstarszym budynkiem w Australii. Razem z Mamą Jadzią przebieramy się i przez chwilę czujemy się jakbyśmy przeniosły się do XVIII wieku 🙂 Dom jest prosty, ale niezwykle klimatyczny. Warto byłoby gdyby nasze rodzinne dzieci zobaczyły, w jakich warunkach dorastano kiedyś, bo być może dzięki temu doceniłyby to co mają dzisiaj …
Alejkami Ogrodów Fitzroya dochodzimy do Katedry Św. Patryka. Kolejna budowla w stylu neogotyckim, zbudowana u schyłku XIX wieku na planie krzyża. Z zewnątrz nie widać jakie wnętrza kryją się w środku. Przestronna, z doskonałą akustyką, której doświadczyliśmy dzięki próbie organów, zrobiła na nas wszystkich ogromne wrażenie. Do tego zadbany ogród, z pomnikami świętych dookoła, wszystko z niezwykłym smakiem, ale i skromnością, której mógłby się nauczyć nasz rodzimy kościół. To wszystko sprawiło, że mimo określonego podejścia do kościoła jako instytucji, wszyscy dobrze się czuliśmy w tym miejscu.
Ostatnim miejscem, które zwiedziliśmy wspólnie z Mamami, były Ogrody Carltona z umiejscowionym w nich Muzeum Melbourne. Na liście Mam był Aborygen, a że na odcinku Sydney-Melbourne nie spotkaliśmy na żywo żadnego, stąd zaproponowaliśmy wizytę w Centrum Kultury Aborygeńskiej. Wyszły poruszone, ale i zaspokojone 🙂
Mamuśki żegnamy dzisiaj rano na lotnisku Avalon w Melbourne. Łzy się leją szerokim strumieniem, niemniej wszystko ma kiedyś swój koniec. Podczas gdy one mają przed sobą długą podróż powrotną, my spędzamy ostatni dzień w Melbourne, włócząc się po okolicy.
Spacer po Docklands, wizyta przy Melbourne Star czy próba zwiedzenia Marvel Stadium, który Łukaszowi kojarzy się z rugby, mnie z Avengers. Kawą w Starbucks kończymy spacer. Pakowanie i butelka australijskiego Rieslinga, same się nie zrobią 🙂