- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Dzisiejszy dzień w całości poświęcamy na zwiedzanie Sydney. Z uwagi na to, że miasto jest dość rozległe, a my chcemy ograniczyć chodzenie między atrakcjami, wybieramy opcję Big Bus Hop-on Hop off. Mamy się wyspały, zostały porządnie nakarmione, więc mamy nadzieję, że będą dysponować energią na cały dzień.
Pierwszy przystanek to Sydney Harbour Bridge. Spacerujemy pod nim, w miejscu gdzie na przełomie XIX i XX wieku były kwatery oficerskie, strażnice i zbrojownie, które stanowiły punkty obserwacyjne, na wypadek gdyby Rosjanie postanowili ich zaatakować.
Trasa spacerowa prowadzi do The Rocks. The Rocks to kolebka Australii. Maleńka dzielnica miasta z wieloma zabytkowymi uliczkami rozciągającymi się w cieniu mostu Sydney Harbour Bridge, gdzie przybijały pierwsze statki i gdzie zbudowano pierwsze magazyny. Brytyjskość tego miejsca aż bije po oczach, ale ma to swój urok.
Z tego miejsca kontynuujemy podróż autobusem po downtown. Szpalery szklanych wieżowców sprytnie wkomponowanych w starszą zabudowę miejską. Autobus jest piętrowy, a my jesteśmy na górze w pierwszym rzędzie, więc mamy niesamowity widok na miasto. Pogoda nam sprzyja, bo choć niebo straszy chmurami, a wiatr stawia włosy na sztorc, to jednak nie pada, a słońce – ilekroć się przedziera przez gęstą zasłonę – potrafi przypiec.
Wysiadamy przy fontannie El Alamein. Fontanna została zbudowana dla upamiętnienia Australijczyków, którzy uczestniczyli w bitwach w Afryce Północnej podczas II wojny światowej, w szczególności tych, którzy brali udział w bitwach pod El Alamein. Kula wody spektakularnie rozbryzgująca się, wyglądająca jak dmuchawiec tuż przed pocałunkiem wiatru, położona jest w rozrywkowej dzielnicy King Cross, znanej z niezliczonej ilości pubów, klubów i innych miejsc oferujących bardziej wysublimowaną rozrywkę.
Stamtąd spacerujemy w kierunku Wooloomooloo, portowej dzielnicy Sydney, która dziś dysponuje eksluzywną ofertą rozrywkowo-restauracyjną. Wypasione jachty, piękni ludzie w jeszcze piękniejszych ubraniach, zapach najlepszego szampana. Dlatego mijamy to miejsce czym prędzej, bo ewidentnie tam nie pasujemy w naszych sportowych butach i jeansach 🙂
Lepiej nam będzie w Sydney Botanic Garden. Otwarte w 1816 roku początkowo miały charakter badawczo-naukowy, jednak z uwagi na poprawę warunków glebowych i przyrastająca kolekcję botaniczną, ogrody zostały otwarte do użytku publicznego. Takiej ilości drzew i krzewów w jednym miejscu moje oczy nie widziały. Krotony, juki, fikusy, które my hodujemy sobie w doniczkach, tutaj są gigantycznymi drzewami o niesamowitych systemach korzennych. Osobiście zachwyciły mnie jakaranty, których okres kwitnienia przypada na australijską wiosnę, co oznacza, że alejki spacerowe wypełniają się fioletem ich kwiatów, a powietrze nasyca się ich słodkim, ale rześkim zapachem. Jaka szkoda, że rosną tylko w warunkach tropikalnych, bo chętnie widziałabym ją w Natolinie …
Dochodzimy do Opera House. Tłumy ludzi fotografują się na tle tego ikonicznego budynku, i my robimy to samo. Te zdjęcia to ostatnia aktywność przed kawą i tiramisu, na które zaprasza nas Mama Hania. Siedzimy na nabrzeżu z widokiem na budynek Opery i sączymy pyszną kawę wraz z promieniami słońca. To była potrzebna chwila przerwy.
Dalej jedziemy autobusem w kierunku Central Station, skąd chcemy dojść do Paddy’s Market. To najlepsze miejsce na zakup pamiątek i prezentów w australijskim stylu, ale ten niestety jest zamknięty w poniedziałki i wtorki, więc tylko obeszliśmy się zakupowym smakiem. No i kapelusz dla Krzysztofa musi poczekać 🙂
Spacerujemy do Powerhouse Museum, dalej do Ian Thorphe Aquatic Aquatic Centre. Ian Thorpe to najbardziej utytułowany australijski pływak, właściciel pięciu złotych medali olimpijskich, który zdeklasował wszystkich na olimpiadzie w Sydney w 2000 roku. Dziś tylko Michael Phelps jest od niego lepszy.
Z przyjemnością wracamy do hotelu, gdzie przez chwilę odpoczywamy. Popołudniem załatwiamy jeszcze drobne zakupy spożywcze, a wieczór spędzamy przy napoju o kolorze herbaty i rozmowach.
Komentarze (1)
Dla informacji wycieczki donoszę, że podobna fontanna do fontanny El Alamein jest również w Konstanz na tamtejszym Uniwersytecie! Jako dekoracja.
Wspaniałe kaktusy. Pozdrawiam.