- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Kolejny dzień podróży przez Outback przed nami. Do Alice Springs ponad 600 km, które musi pokonać nasza przewodniczka Sandy. Na oko po 50-tce, ale energią i uśmiechem mogłaby obdarować niejednego nastolatka.
Po drodze mijamy skupiska termitier, które co i rusz ktoś ubrał w ludzkie ubrania. Ludzie podobno robią to dla zabawy, bez szkody dla owadów, i muszę przyznać, że moskitiera ubrana w perukę i okulary wygląda zabawnie. Jest też miejska legenda opowiadająca o żonie, której mąż nie doczekał podróży po Australii, więc ta zabrała jego koszule i prochy. W koszule ubrała termitiery na terenie całej Australii, a w ich kieszonki rozsypała prochy męża, zresztą zgodnie z jego ostatnim życzeniem.
Kolejny punkt na trasie zwiedzania to Devil’s Marbles. Granitowe formacje skalne, które uległy i dalej ulegają erozji oraz procesowi obmywania przez wody gruntowe, dzięki czemu przybrały formę tych okrągłych bulderów. W ostateczności staną się one jednak tylko piaskiem, który pokryje pustynię.
Cztery plemiona Aborygenów, które zamieszkują te tereny, wierzą, że w skałach mieszkają „śniący ludzie”. Kto raz za nimi pójdzie, nigdy nie wraca, więc lepiej wystrzegać się samotnego wałęsania po okolicy. Miejsce to jest jednak dla nich święte, z uwagi na rytualne obrządki, które tutaj odbywają. Do tego stopnia, że jest zakaz robienia zdjęć w niektórych miejscach, co naturalnie respektujemy.
Dalej jedziemy do australijskiej strefy 51, gdzie wielbiciele UFO będą mogli zagłębić się w historię z 1975 roku, kiedy to widziano tu statek kosmiczny. Zdjęcia nie pozostawiają złudzeń, że na niebie jest faktycznie statek kosmitów, ale ile w tym prawdy… Miejsce, które dziś stanowi restauracja i „muzeum”, jest połączeniem kiczu i bajek dla dzieci. Kolorowi kosmici witają Cię na wejściu, a z toalety mogą skorzystać nie tylko „females” ale także „femaliens” 🙂 Aha, i wiedziałam, że Elvis był kosmitą 🙂 Jego postać wskazuje placem na miejsce lądowania statku, którym pewnie przybył na ziemię.
W tym miejscu Sandy serwuje nam lunch. Niestety kuchnia australijska w dużej mierze zaczerpnęła z kuchni amerykańskiej. Mięso, buła i ciężkie sosy. Żałowałam, że nie zgłosiłam się jako „wegetarianka” na tę wyprawę, bo miałabym lżej.
Po lunchu jedziemy do Barrow Creek, gdzie zwiedzamy jedną z czterech jeszcze stojących stacji telegraficznych, które obsługiwały pierwotną linię telegraficzną na początku lat 70-tych XIX wieku. Ale Barrow Creek ma również swoją niechlubną historię. Pochowany tu John Franks, został przebity włócznią przez Aborygenów. W akcie zemsty biali zabili 17 Aborygenów, w tym kobiety i dzieci. Niestety dopiero po czasie okazało się, że akt desperacji Aborygenów nie był bezpodstawny. W ten sposób ukarali białego za seksualne napaści na swoje kobiety … Kara, która została wymierzona Franksowi, była zgodna z kodeksem plemion aborygeńskich, obowiązującym zresztą do dziś.
Na 200 km przed Alice Springs nasze auto zaczyna szwankować. Tablica sygnalizuje problem z olejem. Dzielna Sandy podnosi do góry gigantyczną kabinę ciężarówki, jak ja maskę auta, by wlać płyn do spryskiwaczy, i wspólnie sprawdzamy, czy problem jest rzeczywisty czy wymyślony przez samochodową elektronikę. Wydaje się, że wszystko jest ok, więc jedziemy dalej. Ale jakby co, mam już doświadczenie w przykręcaniu wielkich śrub, które uniemożliwiają odpadnięcie zderzaka od kabiny 🙂
Ostatni przystanek to znak sygnalizujący, że przecięliśmy właśnie Zwrotnik Koziorożca. Niby nic, a jednak są emocje gdy uświadamiasz sobie jak daleko od domu jesteś. Już prawie 8 godzin różnicy czasu mówi samo za siebie.
Do Alice Springs docieramy ok. 19.00. Od razu idziemy na kolację, by przy piwie i kolejnym burgerze spędzić miło wieczór z naszą grupą, ale niestety bez Sandy, która szykuje się do powrotnej drogi do Darwin z kolejnymi turystami.
Komentarze (1)
Cały czas lądem? Nawet do Sydney?