Uff. Pierwszy transferowy etap podróży za nami, od domu do Przylądka Grenen w północnej Danii, skąd odpłyniemy do Norwegii.
Kamper pokonał blisko 1400 km, oczywiście przy sporym udziale Łukasza, który nawet jak nie mógł to i tak nie oddał kółka 😉 Zrobiliśmy to w dwa dni, nocując po drodze w Niemczech, w okolicy Hamburga, a następnie w absolutnie magicznym miejscu na Przylądku Grenen.
Pogoda podczas podróży nas nie tylko nie rozpieszczała, ale i chwilowo przerażała. Nawet jeśli Skandynawowie twierdzą, że nie ma złej pogody, tylko złe ubrania, to ulewne deszcze i burze (te na szczęście tylko nocą) plus trzy mokre psy zamknięte w małej przestrzeni kampera dają raczej wątpliwej jakości osmotyczne wrażenia!
Tymczasem w Skagen pogoda w punkt. Słońce i ciemne burzowe chmury tak lubiane przez fotografów, wielka piaskownica, w której Fifi, Luma i Freya zwyczajnie zwariowały po dwóch dniach jazdy. Cudownie było patrzeć na ich radość.
Miejsce styku mórz, Bałtyckiego i Północnego, było nieco pod wodą, dlatego tym razem nie mogliśmy w pełni podziwiać spektaklu jaki normalnie fundują wzajemnie zalewające się fale. Za to bunkry na plaży wciąż stoją, więc było zajebiście 😉
Rankiem tymczasem przywitał nas piękny wschód słońca. Na plaży byłyśmy same, jeśli nie liczyć rozkładających się zwłok foki, w których nasze Airedale chętnie by się wytarzały. Aaa … były też komary! Może nie miały rozmiarów wróbli jak ponoć te na Kamczatce, ale wystarczyło stanąć na sekundę, by nastąpił zmasowany atak tych małych krwiopijców.
A teraz? Cóż! Wypada zdążyć na prom do Norwegii 🙂