Dziś opuszczamy Danię. Zanim jednak to stanie, odwiedzamy jeszcze Dodekalitten (z greckiego: Dwanaście Kamieni). To projekt obliczony na 15 lat, rozpoczęty w 2010 roku, a zatem wciąż trwa. Zreszta, na 12 kamieni, w trzech brakuje wyrzeźbionych twarzy. Każdy z kamieni mierzy sobie od 7 do 9 metrów wysokości, ważąc między 25 a 55 ton. Instalacja, poza oczywistymi wrażeniami wzrokowymi, oferuje również wrażenia słuchowe. Specjalny komputer na żywo tworzy muzykę, biorąc pod uwagę porę dnia oraz cykl przypływów i odpływów. Oznacza to, że każdy ze 100 tysięcy odwiedzających to miejsce rocznie ma szanse usłyszeć niepowtarzalną muzyczną kompozycję. Będąc w środku tego solarnego kręgu czuło się też wibracje. Do tego stopnia, że psy czuły się tam mocno niekomfortowo. Duńskie Stonehenge kończy etap zwiedzania Dani. Promem z Gendser przedostaniemy się do Rostoki, by stamtąd przyjąć kierunek na dom.
12 dni, przejechanych 3500 tysiąca kilometrów, 16 zamków, dużo mniej w portfelu i o niebo więcej wrażeń, do których będziemy wracać z sentymentem. Takie jest ostateczny bilans naszej podróży na przyczółek Skandynawii.
Dania jest płaskim krajem, więc nie doświadczyliśmy tu górskich uniesień, które tak lubimy. Sporo w świecie też widzieliśmy, więc zastanawialiśmy się czy Dania nas czymś zaskoczy. I zaskoczyła. Skagen to miejsce magiczne, gdzie potęga natury jest na wyciągnięcie ręki. Zachodnie wybrzeże jest usiane licznymi i potężnymi bunkrami, które są jak naoczny świadek historii znanej tylko z książek i opowiadań, no, może jeszcze z filmów o Gangu Olsena 🙂 Ilość zamków z kolei, tak doskonalone zachowanych, świadczą o w sumie bogatej historii tego małego kraju.
Duńczycy nie są wylewni, ale zawsze chętni by coś podpowiedzieć, uśmiechnąć się czy zwyczajnie zagadnąć. I pielęgnują mocno swoje „hygge” bedące niemalże dobrem narodowym. Uwielbiają szeroko rozumianą aktywność. Wiek i pogoda w zasadzie nie mają znaczenia. Biegają, spacerują, uprawiają nordic walking czy jeżdżą na rowerze. 12 tysięcy kilometrów tras rowerowych nie powstało w tym kraju bez przyczyny!
A koszty? Blisko połowa wszystkich wydatków to podróżowanie (paliwo, kamper, parkingi, transfery, autostrady). 29% twydaliśmy na jedzenie, przy czym kamper dał nam szansę na duże oszczędności, albowiem zasobna lodówka sprawiła, że przez tydzień nie zaglądaliśmy do sklepów spożywczych. Pozwalaliśmy sobie również na restauracje i kawę w sieciowych kawiarniach, niemniej korzystaliśmy – z czasem coraz sprawniej – z kamperowej kuchni. Kamper natomiast zdecydowanie pozwolił obniżyć koszty noclegów (7%), zwłaszcza że były miejsca, gdzie nocowanie było kompletnie bezkosztowe lub za symboliczną koronę. Taki jest właśnie urok kampera! Pozostałe 15% to wejściówki do atrakcji i pamiątki. Czy było zatem drogo? Było, ale mówią, że jeśli wydaje się komuś, że Dania jest droga, wystarczy jechać do Norwegii! A taki jest właśnie pomysł na kolejne wakacje 🙂