- Christchurch czyli już w kraju Władcy Pierścieni
- Pierwsze spotkania z nowozelandzką naturą
- Doliny Alp Południowych
- Na nowozelandzkich drogach …
- Nie dla nas Kepler Track
- Nad Jeziorem Wakatipu
- Glacier Burn Track
- Zwiastuny końca wakacji …
- Pod górkę i z górki, z wodą w tle …
- Dojeżdżamy do Rohanu …
- Krajobrazowy zawrót głowy…
- Naleśniki w Punakaiki i meszki w Rotoriti
- Jesteśmy Winni …
- Wschodnie wybrzeże i jego natura
- „Delfiny rozbiły system …”
- Wellington czyli już na Wyspie Północnej
- Tongariro Alpine Crossing
- Nad jeziorem Taupo, gdzie kradną jaja …
- Gorąca haka …
- Bez mydła nie pójdzie …
- Hobbiton czyli „Tam i z powrotem” …
- Piha czyli hawajski zakątek Nowej Zelandii
- Ka Kite Aoteroa!
- Aoteroa Nowa Zelandia – podsumowanie i porady praktyczne
Zostawiamy w tyle Cambridge odjeżdżając w kierunku północnym, co nieustannie przybliża nas do Auckland i – już wyczekiwanego – powrotu do domu 🙂
Po drodze do Piha, naszej destynacji na dwa kolejne dni, zahaczamy o Bridal Veil Falls. 55 metrowa kaskada wody spadająca z bazaltowego progu powstałego po … (surprise, surprise!) wybuchu wulkanu robi wrażenie. Szlak, jak na Nową Zelandię przystało, jest bardzo dobrze przygotowany, oferuje cztery tarasy widokowe, do których dostępu broni 135 lub 265 schodów. Gdybym miała polecać, taras środkowy oferuje najlepszy widok na wodospad.
Droga do Piha zajęła nam prawie 3 godziny. Pogoda się spaskudziła, leje jak z cebra, co jest mało zachęcające do rozstawienia namiotu! Który będzie naszym domem na kolejne dwie noce. Na początek wybieramy więc tylko miejsce i szukamy schronienia w kuchni. Fibak serwuje nam najlepsze, jak na te skromne warunki polowe, spaghetti marchewkowe, które wybornie smakuje z białym winem. Wprawdzie apetyt rośnie w miarę jedzenia i po wizycie w winnicach Marlborough, riesling z początku nowozelandzkiego tastingu nie smakuje już tak dobrze, ale jak się ma tylko to co się ma, a najbliższy sklep jest 30 km stąd, to nie marudzimy 🙂
Po kolacji spacer na Piha Beach. Wulkaniczny czarny piasek, wiatr, wzburzone Morze Tasmana i zachód słońca. Można się tu rozmarzyć. Po spacerze wracamy w kierunku kempingu, gdzie poznajemy Anię z Chicago, choć tak naprawdę z Łodzi. Ania w przeciwieństwie do mnie postanowiła kontynuować pobyt w USA, gdzie z powodzeniem prowadzi swój biznesik (naukawusa.com). Późnym wieczorem kończymy miłą rozmowę i idziemy w kierunku namiotu.
Deszcz nas nie oszczędził tej nocy, co w połączeniu z drugim popsutym ekspresem w namiocie wprowadziło stan podwyższonego ryzyka. Po powrocie chyba zostaniemy mistrzami reklamacji. Buty AKU, namiot TNF, torebka MK …
Rankiem po śniadaniu, w czwórkę jedziemy na trekking. Pogoda wymarzona. Słońce i delikatny wiatr, który niweluje gorąc. W planie był tylko Mercer Bay Walk, ale tak nam się dobrze szło granią górską, że doszliśmy do wodospadu Kerakera. W drogę powrotną pod górę poszliśmy już sami z Fibakiem, zostawiajac Mirkę i Anię na plaży w Kerakera. Ponoć to jedna z piękniejszych plaż, jakie Mirka widziała w życiu i ponoć mogłam na niej zmarznąć. Całe szczęście więc, że wybrałam trek pod górę, bo tam nie było mi zimno. Zwłaszcza, że drogę powrotną pokonaliśmy w rekordowym czasie, tuż poniżej godziny.
Po późnym lunchu tymczasem totalny relaks. Na jutro zostawiamy sobie Lion’s Rock i wodospady Kitekite, albowiem po wykończeniu winnych buteleczek nie zostało nam energii na nic więcej niż na śmichy-chichy 🙂
Komentarze (2)
Dobrze, że to nie był Titanic ? krajobrazy przepiękne
To była scena z Titanica 🙂