- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Pobudka o 4.50, gdyż wschód słońca na nas nie poczeka. Jest zimno, bo odczuwalne są zaledwie 3 stopnie, więc przepraszamy się z ciepłymi ubraniami, czapkami i rękawiczkami. Idziemy na ten sam punkt widokowy Echo Point, gdyż z niego rozpościera się naprawdę fantastyczny widok. Nie tylko na Trzy Siostry (choć zgodnie z aborygeńską legendą miało być ich Siedem), ale również na Mt. Gibraltar czy Mt. Solitary, które wspólnie strzegą wejścia do Doliny Jamison.
Obserwujemy spektakl światła, które przechodzi od głębokiej czerwieni, przez pomarańcze po rozświetloną żółć, która rzuca nowe światło na przeciwległe wzgórza. Dla Mam taki wschód słońca to okazja do wspomnień. Mama Hania wspomina „staranta”, który grał na altówce i zabierał ją na wschody i zachody, a Mamie Jadzi ta pora dnia kojarzy się ze wstawaniem na żniwa. Z dwojga złego wolałabym wspomnienia ze „starantem”, nawet jeśli dziś miałby być tylko historią 🙂
Po powrocie do hotelu, chwilę odpoczywamy czekając na śniadanie. Natomiast po śniadaniu idziemy na zwiedzanie Scenic World. To kompleks trzech kolejek, które zawożą odwiedzających w różne miejsca oferujące różnorodne trasy spacerowe od 10 do 50 minut. Biegną one przez las deszczowy i starą kopalnianą infrastrukturę.
Na start wybieramy Skyway, kolej linową, którą dojeżdżamy do głównej stacji. Tam przesiadamy się w Railway. Przy dźwiękach motywu muzycznego z Indiany Jones, zjeżdżamy ostro w dół. Całe 52 stopnie. Dla odważnych możliwość regulacji fotela do odczuwalnych 64, dla strachliwych do 44. Ja muszę jeszcze zamknąć oczy, bo przy otwartych wznoszę się na wyżyny więziennej elokwencji.
Będąc w dolinie nie odczuwamy już tego silnego wiatru, który na górze urywał nam głowy i zdmuchiwał z klifów. Wybieramy najdłuższą trasę, którą spacerujemy długo i z przyjemnością, podziwiając kolejne drzewa. Eukaliptusów tu co nie miara, gorzej z koala. Z „dzikiej” fauny widzieliśmy jedynie bażanto-podobne, o długich szponach. Samiec wygrzebywał dla siebie i wybranki serca co smaczniejsze kąski z ziemi.
Na górę wyjeżdżamy Cablecar, dzięki której mamy okazję obejrzeć słynną Orphan Rock. Samotna góra stoi niczym „sierota” pośród rozlicznych szczytów i pasm górskich, swoim wyglądem wzbudzając jednak zachwyt. Do niedawna była to skała wspinaczkowa, ale odkąd lawina ziemna zmiotła część infrastruktury wspinaczkowej oraz dowiodła niestabilności skały, drogi zamknięto. Dziś więc można ją podziwiać wyłącznie z daleka.
W kawiarence na górze pijemy kawę. Wczesny poranek odcisnął swoje piętno na wszystkich, a świeże powietrze dopełniło zmęczenia. Ziewamy przeokrutnie.
Po kawie podejmujemy jeszcze jedno wyzwanie zjazdu kolejką szynową. Mama Hania tym razem z otwartymi oczami, ja dalej z zamkniętymi. Są rzeczy, do których się nie przekonam. Mamie Jadzi i Łukaszowi ten zjazd podobał się od początku. Jakby mogli, to by piszczeli z radości 🙂
Po powrocie na górną stację kolejki, rozdzielamy się na dwie ekipy. Mama Hania i Łukasz jadą do hotelu, by odpocząć, my z Dziunią eksplorujemy dalej Blue Mountains. Chcemy dojść do Katoomba Falls, ale gubimy po drodze właściwy szlak i gdy stajemy nad ostrym i niebezpiecznym zejściem w dół, wracamy. Potem już idziemy właściwym traktem imienia księcia Henryka, który doprowadza nas aż do Echo Point. Szlak jest malowniczy, wiedzie skrajem klifu i oferuje fantastyczną panoramę Gór Błękitnych.
Góra-dół, góra-dół, a wokół piaskowce, skały pokryte rudą żelaza, samotne kikuty drzew czy bujne eukaliptusy, na których wciąż brak koali. Słońce świeci mocno, ale wiatr, który tu na górze jest niezwykle silny, powoduje, że promieni słońca nie czujemy. Zobaczymy je dopiero na naszych twarzach w lustrze …
Popołudnie wykorzystujemy na odpoczynek, a wieczorem się zobaczy. Może zachód słońca a może drineczek?! 🙂