- Astana – miasto wyrosłe na stepie
- Się szwędanie po Astanie
- Ostre wejście w Tien Szan Północny
- Słoneczna Polana czyli kolejna zimna noc …
- Jak dobrze gdy to Przewodnik nosi plecak 🙂
- Przełęcz Turystów czyli My na 4000 metrów 😉
- Pobudka z widokiem na Kirgistan
- Ze wspomnień Młodego 🙂
- Ałmaty czyli dwumilionowe rozczarowanie 🙁
- Big Ałmaty Peak wciąż do zdobycia
- Zachód słońca ze wzgórza Aktau
- Zdradliwe i upalne „Śpiewające wydmy” Kazachstanu
- Kanionami Kazachstan stoi …
- Niespodziewany trekking nad Jeziora Kolsay
- Przez góry i stepy Kazachstanu
- Ałmaty i kolejna odsłona miasta
- Big Almaty Peak zdobyty 🙂
- Powtórka z rozrywki, ale … w znakomitym towarzystwie 🙂
- Piknik nad jeziorem Kolsay
- Ostatnia odsłona Ałmat …
- Zamykamy kartę Kazachstanu … Astaną!
- Wspomnienia z Kazachstanu
- Kazakhstan 2019 – practical tips
Wczorajszy dzień w zasadzie przetrwoniliśmy. Czasem jednak trzeba umieć się zatrzymać, odpocząć i robić nic. Rafała niedyspozycja żołądkowa bardzo nam ułatwiła to nic nierobienie.
Dzisiaj natomiast musimy ruszyć się dalej, gdyż przyjeżdża Asia z Mirką i jedziemy do Kanionu Szaryńskiego oraz nad jeziora Kolsay i Kaindy. Poza jeziorem Kaindy dla nas jest to niejako powtórka atrakcji, ale za to w jakim towarzystwie 🙂
O 8.00 przyjeżdża po nas przedstawicielka firmy Indy Guide, Sabidova, która zabrała nas taksówką do hostelu, który jest jednocześnie siedzibą firmy turystycznej. O 8.30 jesteśmy na miejscu, a 40 minut wchodzą one. Z ewidentnym jet lagiem na twarzy, spragnione umycia zębów i kawy. Ok. 10.00 wyjeżdżamy minibusem marki Mitsubishi opatrzonym logiem Chamonix. Wyglądał solidnie, ale w toku jazdy wychodziły braki: brak klimatyzacji na tyle samochodu, co może być nie lada problemem przy tak wysokich temperaturach na zewnątrz. Do tego siedzenie Rafała było mocno prowizoryczne i jestem przekonana, że w Polsce nie spełniłoby wymogów BHP. Ale radzimy sobie. Dziewczyny na strefie bezcłowej zakupiły czasoumilacze, do których my dolaliśmy chcą-colę, tworząc w ten sposób herbaciany napój bogów 🙂
Czas szybko płynie w dobrym towarzystwie, więc niemal niezauważenie dojeżdżamy do Kanionu Szaryńskiego. Tym razem Dolinę Zamków robimy od dołu. Słońce tego dnia nie oszczędza nikogo. Dwukilometrowy spacer nas wyczerpuje, niemniej wszyscy są zachwyceni kanionem. Formacje skalne potrafią naprawdę zrobić wrażenie. Nad rzeką jemy lunch. Mój wegetariański kurczak zdecydowanie nie urywa czterech liter, ale coś zjeść trzeba. Najwyżej później dopchać się groszkiem lub kukurydzą.
Do samochodu wracamy już marszrutką. Każdy metr w górę w tym słońcu jest wart tych 500 tenge na osobę. Pod wiatą tymczasem jest cień, a od czasu do czasu zawieje również wiatr. Tak oczekujemy na naszą przewodniczkę i Tinę, fińską koleżankę, która jako szósta dołącza do naszej wyprawy. Jest więc nas ośmioro w siedmio-i-półosobowym samochodzie.
Dalej jedziemy nad jezioro Kaindy. Pominęliśmy je w naszej wyprawie z Anatolijem, na jego prośbę, gdyż uznał, że droga może być być zbyt dużym wyzwaniem dla jego samochodu. Teraz już wiem co miał na myśli. Jazda na krawędzi zbocza, góra-dół, przecinanie rzek i strumyków, przechyły auta o jakieś 30 stopni gdy trzeba było mijać inne auta jadące tą wąską drogą.
Jezioro leży na wysokości prawie 2000 metrów n.p.m.. Jego charakterystyczną cechą są sosny zatopione w turkusie wody. Jezioro to jest przykładem tego jak natura ingeruje w swój wygląd. Niegdyś topniejące śniegi spływały z gór strumieniem, ale po trzęsieniu ziemi, został odcięty odpływ, a woda zaczęła wypełniać nieckę, niszcząc powoli las, która stał na drodze powstającemu jezioru. Widok spektakularny, o tyle bardziej, że na pewno nie wieczny. Z sosen zostały już tylko kikuty, które za kilkadziesiąt, może kilkaset lat, zaczną obumierać już w poziomie.
Jezioro Kaindy kończy nasze zwiedzanie na dziś. Dojeżdżamy do wioski Saty, w której, w jednym z domów, mamy zapewnioną kolację i nocleg. Porównując to miejsce do naszych noclegów w Karambułaku, można by rzec cytując klasyków, że „Marian! Tu jest jakby luksusowo!”. Łazienka z prysznicem oraz toaleta w obrębie domu, co skłania nas do myślenia, że mieszkają tu zdecydowanie bogatsi ludzie.
Na kolację jemy tradycyjne kazachskie danie czyli biszparmę (tłum. 5 palców). Domowej roboty makaron wymieszany z cebulą, z ziemniakami, marchewką i wołowiną, a całość zalana być powinna bulionem. Palce lizać … Wybieram z tego ziemniaki, marchew i kawałki wołowiny, które gospodarze wciskają nam najbardziej. Rafał zapija jedzenie kumysem, Łukasz ani ja się nie decydujemy na ten krok. Ja wiem jak „pachnie” sfermentowane kobyle mleko i nie ma takiej opcji, bym wzięła to do buzi. Wolę plastikowy kubeczek, w którym jest odrobina whisky z colą 🙂 Po kolacji, siusiu, paciorek i spać. Jutro kolejne atrakcje.