- Astana – miasto wyrosłe na stepie
- Się szwędanie po Astanie
- Ostre wejście w Tien Szan Północny
- Słoneczna Polana czyli kolejna zimna noc …
- Jak dobrze gdy to Przewodnik nosi plecak 🙂
- Przełęcz Turystów czyli My na 4000 metrów 😉
- Pobudka z widokiem na Kirgistan
- Ze wspomnień Młodego 🙂
- Ałmaty czyli dwumilionowe rozczarowanie 🙁
- Big Ałmaty Peak wciąż do zdobycia
- Zachód słońca ze wzgórza Aktau
- Zdradliwe i upalne „Śpiewające wydmy” Kazachstanu
- Kanionami Kazachstan stoi …
- Niespodziewany trekking nad Jeziora Kolsay
- Przez góry i stepy Kazachstanu
- Ałmaty i kolejna odsłona miasta
- Big Almaty Peak zdobyty 🙂
- Powtórka z rozrywki, ale … w znakomitym towarzystwie 🙂
- Piknik nad jeziorem Kolsay
- Ostatnia odsłona Ałmat …
- Zamykamy kartę Kazachstanu … Astaną!
- Wspomnienia z Kazachstanu
- Kazakhstan 2019 – practical tips
Big Almaty Peak jest dla mnie jak Kościelec. Musiałam do niego podchodzić dwa razy. Pod kątem stromizny środkowego odcinka drogi jest równie koszmarny, a jego słabość polega również na tym, że szlak wejściowy zależy wyłącznie od inwencji wchodzącego 🙂
Tym razem Anatolij postanowił nie popełnić błędu z szybkim pokonaniem wysokości. Po pierwsze pozwolił nam się wyspać. Po drugie zjedliśmy śniadanie. Po trzecie bardzo wolno wjeżdżał pod górę, robiąc dwie przerwy, podczas których wszyscy przespacerowaliśmy się na wysokości 2000 metrów, robiąc 60 metrów przewyższenia. Druga przerwa była wyłącznie dla mnie. Na wysokości 2600 metrów wysadził mnie z samochodu, kazał iść 150 metrów pod górę, podczas gdy sam pił kawę z widokiem na Big Ałmaty Lake. Sam, gdyż Łukaszowi również nie pozwolił na kawę. Fakt faktem, nie miałam żadnych objawów choroby wysokościowej, które pamiętam z poprzedniego razu.
Rozpoczęliśmy jak uprzednio. Przez obserwatorium kosmiczne, wąski trawers zbocza, który łączy się przełęczą z naszą górą. Wąski, ale na tyle szeroki, że nie robi wrażenia ten spadek w dół 🙂 Potem podchodzimy na przełęcz na wysokości 3400 metrów. Chwila odpoczynku, łyk wody i spadamy. Głównie dlatego, że gryzą olbrzymie końskie muchy. Nie jedna, nie dwie, ale cały rój. I jeszcze nie raz dadzą nam się we znaki tego dnia…
Ściana się wystramia, ale wciąż podchodzimy znaną „ścieżką”, której podłoże trzyma. Stromizna nie napaja zbytnim optymizmem, ale jest do ogarnięcia. Kilkadziesiąt metrów po tym jak zawróciliśmy, podłoże się sypie. Dosłownie. Luźny piasek, żwirek, kamyczki. I zwiększa się stromizna. Wcale mi się tu nie podoba, a moje demony nabierają mocy. I skaczą od jednego ucha do drugiego podszeptując porażkę. Jest lepiej gdy pojawiają się skały i można się przyaseurować ręką, ale te występują z rzadka. Niestety w pewnym momencie prawię daję za wygraną, bo końca tej stromizny nie widać i proponuję panom, by poszli dalej, a ja tu sobie na nic poczekam.
Słowa „wsparcia” z ust ukochanego męża pod tytułem „przestań się nad sobą użalać” budzą we mnie złość, wściekłość i bojowe nastawienie. Jestem baaarrrddzzzooo daleko od strefy komfortu, ale wbrew sobie i swojej intuicji postanawiam iść dalej. Wyszeptałam oczywiście pod nosem całą masę ciepłych słów i epitetów pod adresem Łukasza i … pomogło! Ścieżka się wypłaszczyła, a za chwilę pojawił się on …
Jeden z fajniejszych, skalistych trawersów jakie spotkałam w górach. Zbocza są strome, ale biorąc pod uwagę wielkość głazów, które składają się na „ścieżkę”, są zdecydowanie nieruchome, a więc w moich oczach bezpieczne. Jestem zachwycona. Pod nosem znów burczę, że gdybym się zatrzymała tam, to tu nigdy bym się nie znalazła. To forma rehabilitacji Łukasza w moich oczach, bo choć w bardzo szorstki sposób, to jednak sprawił, że się ogarnęłam i poszłam dalej 😉
Trawers był krótki, ale koncentracja jakiej wymgał, sprawiła, że zajął nam około godziny. Młody radził sobie bardzo dobrze. Naprawdę jestem pod wrażeniem tego jak radzi sobie ze stromizną i ekspozycją. Gdyby popracował nad kondycją fizyczną i psychiczną, mógłby śmiało wchodzić w najstromsze skały.
Wchodzimy na małą przełączkę, która prowadzi już na szczyt. Według Anatolija, droga miała być „flat & wide”, ale to co widzimy jest pod górę i wąskie. W związku z tym, Anatolij na tym odcinku dostaje operacyjną ksywę „Anatolij the big liar” 🙂 Uśmiecha się później za każdym razem gdy to słyszy!
Potem jednak surowym tonem upomina nas, że żarty się skończyły, bo zanim docieramy do flat & wide, musimy przejść przez grańkę. Grań ma to do siebie, że po obu stronach są zbocza, więc jesteśmy naprawdę skoncentrowani. Gdy z niej schodzimy, na wietrze powiewa już kazachska flaga zwiastując koniec naszej wędrówki. Zdobywamy Big Almaty Peak na wysokości 3654 metrów n.p.m. Szczęśliwi choć zmęczeni, a w przypadku Młodego walczymy jeszcze ze skurczem łydki …
Panorama jest obłędna. Z trzech stron otaczają nas górskie pasma. Tourist Peak ze swoją śnieżną czapką, która niegdyś była lodowcem czy majaczący w oddali Sovietov. I tylko po jednej ze stron wypłaszczenie, które w oddali mieni się słońcem odbijającym się w kopułach meczetów czy domowych dachów z blachy. To Almaty.
Pijemy herbatę nie mogąc się nasycić widokiem. Szczyt to zawsze jednak połowa wędrówki, więc musimy się w końcu podnieść by zacząć schodzić.
Trawers cieszy, ale w połowie drogi siedzi na kamieniu i czeka na mnie mój demon stromizny, z którym muszę sobie poradzić.
Droga powrotna zajęła nam ponad dwie godziny. Zmęczenie malowało się na twarzach nas wszystkich, poza Anatolijem Cyborgiem. Młody osunął się około 5 metrów na stromej ścieżce, co sprawiło chwilowe napięciem nim się nie zatrzymał. Dla mnie miało to dodatkowe znaczenie, gdyż zobaczyłam, że na tej luźnej i nie związanej niczym ścieżce daleko nie wyjadę 😉 Za to na zejściu z przełęczy, wszyscy w trójkę lądujemy na czterech literach. Koncentracja musi być do końca. Trawers zbocza to już pikuś. Do samochodu wsiadamy mega zmęczeni!
Około 7.15 – wykąpani i pachnący – jedziemy z Anatolijem i Saszą do gruzińskiej restauracji Mimio. Zajadamy się pysznym jedzeniem i degustujemy jeszcze pyszniejsze gruzińskie wino. Prowadzimy rozmowy w polsko-rosyjsko-angielskim języku i jesteśmy szczęśliwi, że obok pięknych górskich widoków, które zostaną na długo w naszej pamięci i w sercach, w Kazachstanie zostawiamy też parę przyjaciół 🙂