Po lewej stronie rowerzyści, po prawej kajakarze, a my wędrowni tułacze po środku emeryckiej ścieżki idący tempem rekonwalescenta. Witamy na Drodze Pienińskiej 🙂
Jak przystało na pobyty w hotelu dysponującym kompleksem SPA, wieczór spędzamy w barze na piwie. Fibak ogarnia internet, ja czytam sobie npm. To nic, że kelnerka nie ogarnia zamówień, to nic, że Fibak dostaje lody z potrzebnym mu adwokatem, i tak jest miło 🙂
Rano, po miernym jak te standardy hotelu śniadaniu, wychodzimy na szlak. Przygotowani na deszcz, bo do tego przyzwyczajała nas pogoda mniej więcej od połowy nocy. A tymczasem niespodzianka! Przestało padać. O 9.30 meldujemy się w drodze. 1,5 km do schroniska, a stamtąd jakieś 9 do Sromowców Niżnych, gdzie zostawiliśmy samochód.
Szlak wiedzie wzdłuż Dunajca. O 10.00 jest jeszcze pustka i cisza, jeśli nie liczyć kolesia, którego Łukasz – lokalny obrońca natury pienińskiej – obtańcował za wyrzuconego peta. O tyleż zachowanie tego pana wzbudziło gniew Fibaka, że sekundy wcześniej ten sam zachwycał się czystością rzeki. Ludzie są z gruntu źli …
Po około 15 minutach przekraczamy granice polsko-słowacką. Naszą destynacją jest Czerwony Klasztor, do którego mamy około 7.5 km.
Ruch na trasie się wprawdzie zagęszcza, coraz więcej rowerzystów i piechurów na szlaku, na rzece coraz więcej tratw, pontonów i kajaków, ale w żaden sposób nie umniejsza to piękna przyrody. Fragmenty mocniejszego nurtu rzecznego to regularne punkty widokowe, skąd można obserwować zmagania flisaków i kajakarzy z przeszkodami rzecznymi.
Po obu stronach górują pienińskie szczyty, w tym Sokolica, która od strony wejścia, nie wyglądała aż tak złowrogo jak od strony rzeki. Wapienna monolitowa skała jednoznacznie wskazuje kto tu rządzi. I nie ma zmiłuj!
Mniej więcej za połową drogi robimy sobie krótki postój. Herbata z resztką wczorajszej galaretki malinowej jest jak najsłodsza ambrozja, a ciepło napoju doskonalone komponuje się z dzisiejszym rześkim powietrzem. W słońcu wprawdzie potrafi być gorąco, ale w cieniu drzew, które chronią większość trasy, potrafi człowieka dopaść gęsia skórka.
11 kilometrów później dochodzimy do Klasztoru Kartuzów położonego w miejscowości Czerwony Klasztor. Historia tego klasztoru to dzieje dwóch najsurowszych zakonów w kościele rzymskokatolickim: kartuzów żyjących tu od początków XIV do końca XVI wieku oraz kamedułów zamieszkujących klasztor na przestrzeni XVIII wieku.
Zwiedziliśmy klasztor i kontynuujemy nasz marsz do Polski po samochód. Po drodze jednak zatrzymujemy się w małej, słowackiej restauracyjce, gdzie daniem dnia są knedliki z gulaszem. Takiego rarytasu nie można odpuścić.
Tymczasem niebo czarnieje, a odległe pomruki w okolicy Trzech Koron sugerują, że najwyższy czas się stąd oddalić. Jeszcze drobne zakupy słowackich słodyczy, o których tak marzyło się za dzieciaka, chowamy sprzęt do plecaków, ubieramy je i siebie na okoliczność deszczu i te 500 metrów pokonujemy tempem dobrego średniodystansowca. Pogoda ostatecznie z nas jednak zadrwiła, gdyż przy samochodzie na powrót rozbieraliśmy się do słońca. Ech …
Ostatnie zakupy na jutro i zmierzamy ponownie na Słowację, do miejscowości Leśnica, gdzie mamy przeczekać na jutrzejsze okno pogodowe, jakże niezbędne do wejścia na Wysoką, najwyższy szczyt Pienin.