- Powrót na Halę Gąsienicową jak powrót do domu
- Granaty zimową porą
- Śnieżyca w twarz nie straszna „lodowym wojownikom”
- Epoka lodowcowo-szczelinowa …na Hali Gąsienicowej
- Szczelinówka raz jeszcze …
Wszystko jasne! Królową Lodu nie zostanę 🙂
Wczoraj wszyscy padliśmy ze zmęczenia, w zasadzie o 21 będąc w łóżkach 🙂
Dziś zaczęliśmy od wykładów, które trwały ok. 2 godzin. Przerabialiśmy strategie zarządzania ryzykiem lawinowym oraz liznęliśmy nieco nawigacji.
O 11.15 jesteśmy znów na szlaku. Idziemy do laboratorium PZA, gdzie mamy w planach wspinaczkę w lodzie. Nie mogę się doczekać …
Wczorajszy dzień dał nam jednak w kość. Czuć było bowiem spadek energii nawet przy podejściu nad Czarny Staw. Przemknęła mi przez głowę myśl zawinięcia się po angielsku do schroniska i spędzenia dnia z książką, ale jeszcze szybciej zniknęła.
Powoli doszłam do miejsca, od którego zaczynamy lotną asekurację. Idziemy w czwórkę. Fibak prowadzi, za nim Lucy, potem ja i na końcu Mike, który ma zbierać cały szpej. Pierwszy odcinek drogi sprawił mi kłopot już poprzednim razem, więc miałam go w głowie w szufladce „trudności”. Największe wyzwanie to zaufać rakom, że nawet 4 zęby utrzymają moje 60 kg 🙂 Przemek mnie motywuje, ale początkowo słabo mu to wychodzi, ale gdy stwierdza, że mogę albo się poddać albo walczyć, dokonuje cudu. Idę w górę dużo pewniej. Dalszy odcinek jakoś mi idzie, struktura śniegu jest bowiem inna i czekan dużo lepiej się nim trzyma, a i nachylenie nie jest takie strome. Mniej więcej w 2/3 drogi, prowadzenie przejmuje Mike, za którym idę ja, potem Lucy i na końcu Fibak, który tym razem zbiera wszystkie ozdoby, by na koniec wyglądać jak kolorowa choinka 🙂 Ten odcinek wspinaczki sprawia mi dużo radości i frajdy. Są kłopotliwe fragmenty, ale moja pewność siebie jest większa, a im większa jest ona, tym moje raki lepiej się trzymają stromego, lodowego podłoża.
Wychodzimy na przełęcz. Rozwiązujemy się z liny, zbieramy szpej i idziemy w kierunku Zmarzłego Stawu, gdzie czeka na nas 12 metrowy lodospad.
Przemek zawiesza wędkę, dokonuje pokazu i … jedziemy. Fibak idzie na początek. Dwa przednie zęby raków w lód, podobnie jak dwa czekany.
Wyglada na łatwe, ale Fibak zjeżdża zmęczony. Wyglada na jeszcze łatwiejsze, gdy w ścianę lodu wchodzi Lucyna. Jestem pełna uznania dla jej kocich ruchów. 5 minut później ściana puszcza, a Lucy melduje się na szczycie i w geście triumfu wymachuje dwoma czekanami. Ja idę trzecia. Dochodzę mniej więcej do 1/3 ściany, gdy lewa ręka a głównie lewy bark odmawiają posłuszeństwa. Nie jestem niestety w stanie wbić czekana lewa ręką, wiec muszę zakończyć to ćwiczenie. Ostatni idzie Mike, któremu najbardziej naturalnie wychodzi trzymanie nóg w rozkroku 🙂 Fibak podejmuje jeszcze jedno wyzwanie i w pięknym stylu melduje się na szczycie.
Pogoda nas nie rozpieszcza dzisiaj. Ze schroniska wychodzimy w słońcu, nad Czarny Staw dochodzimy w drobnym śniegu, wspinamy się przy w miarę dobrej pogodzie, tylko wiatr nas smaga po twarzach z tej strony ściany, za to w lód wchodzimy w prawdziwej zamieci. Chwila lepszej (bez śniegu i wiatru) pogody na zejście tym okropnie stromym żlebem ze Zmarzłego Stawu i w Czarny Staw wchodzimy już w niezłej zamieci, która odprowadza nas do schroniska.
Tam żegnamy się z Przemkiem, który jutro zmieni się w Łukasza, rezerwujemy go na Vysoką i Gerlach planowany na sierpień i schodzimy na dół, by uzupełnić zapas kalorii, tych płynnych rownież 🙂