Dzisiejszy dzień był w stylu tych „na wariata”. Jeszcze nie zdążyłam rozpakować walizki po Cannes, a już musiałam pakować plecak do Jordanii. Na szczęście ta wycieczka jest tylko na cztery dni i to w stylu minimalistycznej turystyki, więc obym miała majtki na zmianę i szczoteczkę do zębów, a z resztą sobie poradzę. Reszta wyposażenia to aparat i akcesoria fotograficzne 🙂
O 12.00 przyjeżdża Asia i razem jedziemy do Modlina. Przyjeżdżamy w tym samym czasie co Mirka. Odprawa – ku mojemu zdziwieniu, bazując na doświadczeniach z przeszłości – poszła dość sprawnie. Tym razem nie kazali nam kupować torebek z automatu i wyrzucać kremów, które się w nich nie zmieściły.
Na strefie dokonujemy delikatnych zakupów alkoholowych, posilamy się nieco żurkiem tudzież innymi specjałami oraz relaksujemy kieliszeczkiem Prosecco lub piwem w przypadku Asi i Fibaka. Mnie relaks jest potrzebny. Raz że jestem w niedoczasie z robotą, wszak w mojej głowie wylot miał być o czwartej, a nie czternastej, dwa że chyba trochę przeżywam zdarzenie śmiertelne w Cannes z udziałem chłopaka z mojej konkurencji, a trzy że taka gonitwa jest zawsze przyczyną stresu.
Ponownie ku mojemu zdziwieniu, Ryanair nie ma żadnych opóźnień. Punktualnie o 14.45 odlatujemy. Lot jest bardzo spokojny i trwa ok. 3 godzin i 15 minut. Ryanair nas rozsadził więc każdy ma te kilka godzin dla siebie i swoich myśli.
O 19.15 lądujemy na lotnisku w Ammanie. Miasto niesamowicie rozświetlone, ale w większości białym trupim światłem co daje nieco upiorny widok.
Kolejne 45 minut zajmuje nam przejście przez odprawę paszportową, a tu podejście jak na poczcie polskiej. Akordu by nie wyrobili 🙁
Na zewnątrz czeka na nas kierowca – Ali, który ma nas zawieźć na pustynię Wadi Rum oddaloną od Ammanu jakieś 280 mil. Ten nie jest kierowcą F1, trzyma się przepisów drogowych, które nie pozwalają rozwinąć prędkości poza 60 mil na godzinę. Ali nie będzie się z nami nudził. Mirka wyjęła cytrynówkę, która rozeszła się w ekspresowym tempie. Potem idzie wiśniówka. Rozchodzi się jeszcze szybciej.
W międzyczasie Ali, jak na muzułmanina przystało, zdążył już zjeść wieprzowego kabanosa (smakował, ale jak się dowiedział że to wieprzowina to szybko go „oddał”), i połowę ememesów. W tym czasie Fibak już zdążył zadzierzgnąć dozgonną przyjaźń z Alim – poprze google translator – zapraszając go do Polski i szukając w portfelu 7 tys dinarów potrzebnych mu na znalezienie żony. Albo dla siebie. Nie wiem, bo spałam 🙂 Potem jeszcze cytrynówkę wyjmuje Asia i ona dokonuje dzieła zniszczenia.
Po ok. 4 godzinach dojechaliśmy do Wadi Rum. Tu zmiana auta, bo sedanem po tych drogach już nie pojeździsz i potrzeba 4×4. Łukasz wylewnie żegna się z Alim, i to kilkakrotnie, nie mogąc się rozstać z nowym przyjacielem.
12 km później dojeżdżamy do beduińskich namiotów położonych na środku pustyni. Fibak bada miękkość piasku częstując nas kabanosem, a my wyjmujemy sprzęt i korzystając z pięknego, czystego, nocnego, jordańskiego nieba robimy nocne zdjęcia. Kładziemy się spać dopiero po drugiej, a zasypiamy jeszcze później gdyż Fibak już chrapie jak stara lokomotywa. Zasłużył na kocówę 🙂
Komentarze (1)
Fajny opis, bardzo ciekawy.Zdjęcia są super 😉