This post is part of a series called Trondheim 2019
Show More Posts
Witaj kolejna północna przygodo! Tym razem Norwegia, a konkretnie Trondheim, i tym razem z nadzieją na zorzę polarną.
O 10.00 meldujemy się na lotnisku, zdajemy bagaże, zakupujemy lokalną walutę i przechodzimy przez strefę bezpieczeństwa.
O dziwo moje druty w łokciu nie pikały, a więc nie było potrzeby wyjmowania zaświadczenia lekarskiego 🙂
W ramach oszczędności, robimy wysokoprocentowe zakupy jeszcze w Warszawie, po czym siadamy w knajpie i pałaszujemy naleśniki.
Po chwili docierają znajomi i razem wszyscy pakujemy się do samolotu.
Podczas pierwszego lotu Rafał przeszedł mały kryzys w samolocie – widać, że dawno nie latał 🙁
Do tego nasze lądowanie w Oslo się opóźniało z powodu bardzo gęstej mgły, więc kręciliśmy się kilka razy nad miastem.
W Oslo okazało się, że mamy godzinę opóźnienia, więc zdecydowaliśmy się spożyć małe co nieco. Rafał na długo zapamięta ten posiłek, albowiem spożył, podobno przez przypadek, mały kawałek papryczki chili. Butelka wody nie pomogła, dopiero kawałek chleba załatwił sprawę. Przynajmniej na chwilę.
Lot do Trondheim z kolei nie przyniósł już żadnych dodatkowych emocji, a po wylądowaniu dość sprawnie odebraliśmy bagaże oraz wypożyczony samochód i pojechaliśmy do domu z Asią i Mirką, które przywitały nas niemal chlebem i solą.
Chwila na decyzję dotyczącą noclegów i organizację jedzenia. Jedzenie, w przeciwieństwie do podziału pokoi, okazało się być pikusiem. Do wyboru były bowiem: domki bez toalety lub zimne sypialnie z dostępem do łazienek oraz ciepłe pokoje z toaletą, tych ostatnich jednak nie starczyło dla wszystkich. Mimo emocji, wszystko się udało. Młodzież dostała te bez toalety, a w zimną sypialnię wstawiliśmy dodatkowy grzejnik, który wyprosiliśmy u gospodarza 🙂
Teraz czas na relaks, albowiem na zorzę dziś nie ma szans…
Przy dźwiękach muzyki i w dobrych humorach spędziliśmy kilka godzin i tylko rozsądek położył nas do łóżek.