- W Polsce wyżej się już nie da – Rysy (2499 m n.p.m)
- Z gór na niziny ;-(
- Vysoke Tatry 2018 cz. 2 – porady
Co za koszmarna noc! Wydawać by się mogło, że zmęczenie powinno nas szybko uśpić, ale tak nie było. Od 20 wierciliśmy się w swoich śpiworach, próbując zasnąć, razem z ośmiorgiem innych osób. Każdy miał bowiem plan wejścia na Rysy na wschód słońca. Ale pogoda miała dla nas niestety inny pomysł.
Nasze spanie można przyrównać do czuwania, każde kichnięcie (a rekordzista kichał tej nocy osiem razy z rzędu), każde smarknięcie czy chociażby przewrócenie się na drugi bok w śliskich materiałach śpiwora powodowało natychmiastowe wybudzenie. Do tego, po północy zerwał się tak silny wiatr, że miałam poważne obawy, czy nasze schronisko nie pofrunie w dół Kotlinki pod Wagą. I wiało tak do rana. Już wtedy czułam, że nasz wschód słońca będzie musiał poczekać. Nie bez znaczenia jest również fakt, że w ciągu 24 godzin znaleźliśmy się na 2,500 m z poziomu zera. Dodać do tego wysiłek włożony w to podejście i gorsza noc murowana.
Budzik zadzwonił o 4.40. Łukasz wyjrzał przez okno i zamknął je w obawie przed wyrwaniem go. Chmury spowijało absolutnie wszystko. Z pokorą wrócił do łóżka i wyszeptał, że nici z tego. Próbowaliśmy jeszcze zasnąć w związku z tą zmianą planów, ale efekt był taki, że znów czuwaliśmy. Z ulgą wstaliśmy ok. 06.00. Poranna toaleta w WC na skraju urwiska, śniadanie, z którego zapamiętam absolutnie fenomenalną kawę zbożową, i ok. 07.15 zaczynamy schodzić na dół.
Cudowne uczucie mieć kawałek Tatr wyłącznie dla siebie. Na odcinku od Chaty pod Rysami do Żabich Ples minęliśmy sześć osób w trzech grupach. Podziwialiśmy Mięguszowieckie szczyty z ich drugiej strony, próbowaliśmy dostrzec dwa wierzchołki Rysów spowite gęstą zasłoną chmur, ale przede wszystkim cieszyliśmy się z obcowania sam na sam z górami.
Zejście nigdy nie jest łatwe, zwłaszcza takie, gdzie szybko się traci wysokość, bo niechybnie oznacza stromość terenu. Wyjścia nie ma, trzeba przeć do przodu. Po drodze mijaliśmy tragarzy (jedną z tragarek, która niosła na swoich kobiecych barkach 34 kg poratowaliśmy wodą), a z każdym krokiem niżej, coraz więcej turystów. Zaskakująco, im niżej tym pogoda ulegała zdecydowanej poprawie. Na górze wciąż złowrogie chmurzyska, a na dole parkujemy w niemal 30 stopniach.
Po dwóch godzinach dochodzimy do Popradzkiego Plesa. Tam robimy sobie postój na herbatę i tiramisu i przebieramy się w lżejsze ciuchy. W goreteksie nie dojdziemy do auta. Po tym krótkim przystanku,tym razem zielonym szlakiem idziemy do Szczyrbskiego Plesa. Szlak wiedzie lasem, wzdłuż potoku i jest bardzo urokliwy. Na sam koniec zaskakuje nas tylko sporym podejściem, na które nie byliśmy przygotowani i które nie wiemy skąd się wzięło. Mieliśmy wszak schodzić 🙂 Po 3.15 godzinach meldujemy się w aucie. Zdejmujemy ciężkie buty i plecaki, wkładamy suche ciuchy i odjeżdżamy w kierunku domu.
Zmęczeni ale jak zwykle po tych wojażach, bardzo szczęśliwi!