Udało sie! Wlazłam na Kościelec, przełamując tym samym psychologiczną barierę, która tkwiła w moje głowie od maja. Ale od początku …
Ok. 9 rano opuściliśmy Trafo Base Camp w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i ruszyliśmy w kierunku Zakopanego. Razem z nami pół Polski, bo przejechanie 180 km zajęło nam aż 4 godziny.
Cudem zaparkowaliśmy w okolicy COS (Centralny Ośrodek Sportowy), złapaliśmy busik do Kuźnic, a stamtąd kolejkę na Kasprowy. Na szczęście wcześniej kupiliśmy bilety online, więc nie musieliśmy stać w gigantycznej, kilkugodzinnej kolejce. Punktualnie o 14.00 wyruszyliśmy wagonikiem załadowaną nie więcej niż do połowy w kierunku stacji pośredniej na Myślenickich Turniach, a stamtąd na Kasprowy, po drodze wysłuchując historii powstania kolejki . Na stacji głównej tłumy. Większe jak w Lidlu podczas promocji torebek Witchen. Najsmutniejsze jest to, że wszyscy oblegają niczym stonka właśnie budynek stacji i okolic, podczas gdy na szlaku, z każdym krokiem w górę coraz mniej ludzi. I niestety nie brak trampkarzy i wyfiokowanych lal niemalże w bikini. Ech …
Idziemy w kierunku Świnickiej Przełęczy. Mijamy Liliowe, którym schodziliśmy do Murowańca sześć lat temu, gdy wiatr omal nie spychał mnie w przepaść. Dziś ani nie widziałam miejsca, gdzie mogłabym spać w przepaść ani wiatr nie wydawał się tak silny. Był to przyjemny spacer w popołudniowym słońcu.
Zejście czarnym szlakiem ze Świnickiej Przełęczy do Doliny Gąsienicowej było bardzo strome i miejscami śliskie, bo mokre, ale poradziliśmy sobie z nim stosunkowo łatwo. Następnie podejście na Przełęcz Karb, skąd rozpoczyna się właściwe wejście na Kościelec. Miałam niezałatwione porachunki z tą górą, albowiem pokonała mnie w maju, kiedy to nie przeszłam pierwszego komina. Tym razem komin mnie nie zatrzymał. Dalsze trudności znałam z miliona filmów na youtube, które obejrzałam w ramach przygotowań do kolejnej próby. Rysa nie zrobiła większego wrażenia, podejście końcowe wymagało umiejętności wspinaczkowych. Byłam jednak wyjątkowo zmęczona zmęczona tego dnia. Do tego stopnia, że podchodziłam mimowolnie, kierując się instynktem i tą odrobiną umiejętności, które posiadłam w międzyczasie. Po prostu chciałam mieć to za sobą.
I oto jestem na szczycie. Widok, jaki rozpościera się ze szczytu Kościelca jest absolutnie fenomenalny. To jedyne miejsce, z którego widać wszystkie stawy Hali Gąsienicowej. Do tego widok od Królowej Hali czyli Świnicy aż po Granaty i Żółtą Turnię. Dodatkowo ciepłe światło zachodzącego słońca wzmagało moje szczęście będące mieszaniną radości z wejścia na szczyt z przyjaciółmi, adrenaliny oraz samozadowolenia, że pokonałam swój strach oraz ekscytacji pięknem natury, które wdzierało się wgłąb mnie wszystkimi zmysłami. Już marzy mi się wschód słońca na tym szczycie …
Zejście nie było łatwe, ale w gruncie trudność najbardziej polegała na konieczności schodzenia tyłem i braku sztucznych ułatwień. Nawet psychologiczny komin poddał się przy pierwszym razie. To niesamowite, że pewne rzeczy tkwią tylko w głowie, bo zarówno nogi jak i ręce dość sprawnie wyszukują pewne stopnie i chwyty, a pamięć mięśniowa podpowiada bardzo szybko, gdzie i kiedy przenosić punkt ciężkości.
Potem już regularne zejście do Karbu i dalej Doliną do Murowańca. Piwo, kwaśnica i naleśniki tutaj zawsze poprawiają nam humor. Mimo pozornie odzyskanej energii, jednak szybko decydujemy się na wycof do pokoi. Prysznic, siusiu, paciorek i spać 🙂